Sen, urodziny i…Tony Soprano. Oraz pewne wątpliwości z „nią” w tle.
by Mariusz
Od czego by tu zacząć swoje wywody hmm…
Nie jestem zadowolony z wczorajszego wpisu. Chyba byłem zbyt zmęczony, gdy go pisałem i nie czuję, abym przekazał to co mi „leży”. Postanowiłem więc podejść do poruszonego ponownie.
Co z tą żoną?
Z żoną nie rozmawiam. Trudno nazwać to związkiem, ponieważ nie porozumiewamy się, tak właściwie nie mamy ze sobą żadnego kontaktu. Jedyną możliwością, aby to zrobić jest pewna platforma społecznościowa, na której coraz mniej bywam. Można powiedzieć, że to małżeństwo jest martwe i to wyjątek, który nas łączy. Jakoś niedługo kończy jej się karta pobytu, której warunki już dawno nie utrzymała, ponieważ nie można tak długo przebywać poza granicami kraju wydającego upoważnienie. Z tego co wiem, to próbuje załapać się na studia, aby kontynuować swój legalny pobyt. Wprawdzie próbowała się ze mną skontaktować i wymusić na mnie wyrobienie kolejnej karty. Nie wiem czy o tym pisałem, ale dla przypomnienia napiszę, że ponad miesiąc temu napisała do mnie oznajmujac mi, że musimy jechać do Polski, ponieważ kończy jej się karta. Jeżeli czytasz tego bloga, to wiesz, że na początku tego roku próbowałem przemówić jej do rozsądku wspominając, że chciałbym naszą niezałatwioną sprawę zakończyć, ale moja żona mnie zignorowała. Teraz kiedy napisała do mnie w sprawie nowej karty to zwątpiłem, czy pisze do mnie na poważnie. Wyszło na to, że naprawdę chciała namówić mnie na powrót do Polski tylko po to, aby złożyć dokumenty o wydanie nowej karty pobytu na czas określony.
Oczywiście kategorycznie odmówiłem. Po pierwsze, po tym co zrobiła jakoś nie bardzo czuję się zobowiązany do spełniania jej zachcianek. Po drugie, wątpię, aby ktoś wydał jej drugą kartę sądząc po tym jak może wyglądać jej sytuacja z perspektywy urzędu. Po trzecie, pamiętam jak wyglądał wywiad i nie bardzo wiem jakbym miał odpowiedzieć „co robiliśmy podczas ostatniego weekendu”. Po czwarte, nie będę przykładał ręki do łamania prawa w jej sprawie. Po piąte -najważniejsze – rozpocząłem niedawno życie w Irlandii, mam fajną pracę i jakoś nawet przez chwilę nie myślałem o tym, aby nagle to przekreślać skoro uporem udało mi się coś osiągnąć. To o co poprosiła (a raczej palnęła) spowodowało we mnie wewnętrzne „…że, kurwa, co…?! pogieło ją…” i pomogło to w formułowaniu skojarzeń na jej temat. Każdy z tych powodów jest absolutnym powodem, że definitywnie żadne wyrabianie karty nie w chodzi w grę, bez względu na nic. Po prostu…nie. To przeszło wszelkie oczekiwania. Ciut za późno tak poza tym.
Jakoś w tym samym czasie próbowała innego rozwiązania – chciała wymusić na mnie rozwód. Z tym, że prawdopodobnie w jej zamyśle rozwód jest czymś na zasadzie wyjścia z autobusu. Wychodzisz i jesteś wolna. Nie ma procedur, nie ma aktu rozwodowego, nie ma terminu rozprawy rozwodowej, ani nie ma samej rozprawy. Jak myślisz, ile może trwać sprawa rozwodowa? Bo wydaje mi się, że nawet, gdybym miał wszelką dokumentację to sporo trzeba poczekać na finał sprawy. A po drugie…nie jestem w Polsce. O czym myślałem, gdy napisała do mnie o rozwodzie? Że wystarczająco dużo poświęciłem się, aby doprowadzić do ślubu i nieprędko zbierze mi się na rozwód, bo sprawy związane z tym małżeństwme nie są moim ulubionym wątkiem. Teraz przypomniało mi się, że o rozwodzie napisała do mnie trochę po tym, gdy nie zgodziłem się na przedłużanie karty, ponieważ napisała mi, że skoro nie chce jej pomóc to znajdzie sobie kogoś, kto będzie chciał jej pomóc, bo chce zostać we Włoszech. Zagrosiła nawet, że gdy ja będę chciał rozwód, to ona mi go nie da. Specyficzna to osoba, cóż…
Nie wiedziałem, czy poruszanie tego tematu ma większy sens, lecz podczas odpisywania na komentarz uświadomiłem sobie, że wyszłoby na to, że pisze kolejny post, bo sam komentarz jest za długi i pominąłbym wiele istotnych rzeczy samym skracaniem go do absolutnego minimum. Tatiana w swojej uwadze bardzo trafnie podsumowała wiele szczegółów. Także Tatiano, posłużę się twoim pewnym zdaniem na temat tego, że życie zweryfikuje uczynki mojej byłej partnerki – owszem, również jestem tego zdania, ale o ile nie jestem zbyt przesądny i nie doszukuję się sprawiedliwości od Absolutu, to wiem, że z podejściem jakim kieruje się „ona” to wcześniej czy później wpadnie w niemałe tarapaty i to nieraz. Moja nadzieja wiąże się z tym, że nie odbije się to już na mnie i głównie dlatego rozpatruję opcję rozwodu. O rozwodzie jednak nie myślę (jak już wspomniałem wyżej), bo coś czuję, że czeka mnie wiele formalności i konieczność kontaktu z nią.
Co z tymi urodzinami?
Ostatnio przeżyłem ten dzień w roku, którego chcemy spędzić inaczej niż pozostałe – urodziny. Kiedyś był to dzień szalonych imprez, wymówka, aby wlać w siebie więcej niż nakazuje przyzwoitość. Dziś jest to kolejny dzień, kiedy uświadamiam sobie, że staję się coraz bardziej doświadczony życiowo. Dla ciebie może tak nie jest i inaczej to świętujesz (co mnie wcale nie zdziwi i rozumiem to zupełnie), ale urodziny przestały mieć dla mnie jakieś głębsze znaczenie niż zwykle miały. Po przybyciu do Irlandii spotkałem się ze znajomym, który okazał się być wyjątkowo przyzwoitym rodakiem poza granicami Polski. Przypomniało mi się, że zupełnie niedługo będą moje urodziny, więc zasugerowałem, aby wybłagał jakieś wolne lub miał przynajmniej na uwadze, że jest okazja do spotkania się przy piwku. Co jak co, ale świadomość typowego męskiego towarzystwo jest lekarstwem na całe zło. Szczególnie, że nie mam jeszcze skonfigurowanego kręgu znajomych na wyspie. Minęło pare tygodni…a ja zapomniałem o własnych urodzinach. Przytrafiło ci się kiedyś coś takiego? Mi tylko raz i było już za późno, bo zorientowałem się dzień po fakcie. Tym razem zorientowałem się, gdy zobaczyłem gotowy grafik w pracy. Było już za późno. Na piwko umówiliśmy się dzień po urodzinach. Zresztą nie było to piwko, tylko Starbucks i „Człowiek ze Stali 3D”.
Nowi koledzy i koleżanki z pracy złożyli mi życzenia i pytali się w jaki sposób spędze „swój” dzień. Odpowiadałem raczej wymijająco, ale miałem plan, z którym nie chciałem się za bardzo dzielić ani z bliskimi, ani dalekimi znajomymi. Chciałem go spędzić po swojemu. Skończyłem zmianę dość wcześnie i doskonale wiedziałem, gdzie pojadę. Nie miałem zamiaru rozmawiać z nikim, nie chciałem towarzystwa, ani nie oczekiwałem rozmów. Dobrze wyszło, że nie miałem umówionych ludzi na ten konkretny dzień, ponieważ im szybciej się on zbliżał, tym mniejszą potrzebę miałem na rozmowy. W dzień, który dla wielu jest wyjątkowym, dla mnie był dniem, którego chciałem spędzać ze swoją ukochaną osobą. Po prostu. W taki sposób jaki by nam odpowiadał. Wybrałem się na spokojne, wschodnie wybrzeże, okolice Howth. Nadmorska bryza, spokój, którego istetnia nie byłem pewien dopóki nie trafiłem w to miejsce pierwszy raz, podróżujące mewy, szum morza oraz dźwięk fal rozbijających się o skały. Spacerowałem po górnej części i obserwowałem horyzont. Był to jeden z tych momentów w życiu, kiedy człowiek czuje, że żyje. Czuje się oblicze konfrontacji natury i człowieka. Nie liczył się czas, ani przeszłość, ani nawet przyszłość. Liczył się tylko tamten moment. Wiesz o czym myślałem w ten dzień, będąc tam? Myślałem o żonie. Nie wiem, czy rozumiesz co spróbuję ci powiedzieć, ale musisz zrozumieć, że żona dla mnie to stanowisko w życiu, którego nie zastąpi przyjaciel, ani maskotka. Spacerując po zboczu urwiska rozmyślałem o kimś, kto był dla mnie towarzyszem uczuć. Ktoś kto miał prawo dostępu do skrytych części mnie i tylko ten ktoś mógł na mnie wpływać. Będąc tam czułem się jakbym chciał powiedzieć tej części siebie: „zobacz jakie to piękne. jak my”. Tamtą chwilę chciałem spędzić z tą osobą. Gdyby jednak pokazała się moja żona, nie czułbym się zobligowany, aby spędzić z nią chwilę, ani nawet wymienić z nią słowo. Stanowisko żony nabrało dla mnie szacunek, lecz osoba, która nią była ten szacunek straciła. Ciężko jest mi to wytłumaczyć tobie, ale nie tęsknię za tą osobą, ale tęsknię za otoczką jaka została stworzona i w okrutny sposób zrównana z ziemią.
Im dalej w las tym bardziej przekonuję się do tego, że nie mam kontroli nad tym co siedzi w mojej głowie jeżeli chodzi o przeszłość i osobę odpowiedzialną za burdel jaki zrobiła. Rozum swoje, a serce swoje i życie toczy się dalej. Ostatnio walnąłem sobie piwko przed snem i wtedy dopiero zaczęło się dziać. Miałem pewne obawy, czy piwo na noc to dobry pomysł, ale dzień był pełen emocji więc czemu nie. Drugi raz postaram się powstrzymać od podobnych pomysłów, bo sny były bardzo nieprzyjemne – znów nawiedziła mnie „ona”, była nieprzyjemna, wredna i dokładnie taka jak widzi ją rozum. Znów wykorzystywała moje słabości, zachowywała się gruboskórnie i robiła to co przekonywało mnie, aby nie oglądać się za siebie w chwilach niepewnych. Może wyszło mi to nawet na dobre, bo po przebudzeniu się byłem święcie przekonany, że jest to osoba od której powinienem się trzymać jak najdalej. Parę dni później miałem podobny sen, ale ten mi się bardziej podobał. Znów w nim była „ona” ale tym razem zupełnie neutralna – ani dobra, ani zła, pojawiała się i nie miała wpływu na to co się w dzieje. Śniło mi się mniej więcej to, że trafiłem na jakieś zupełne bezludzie, postanowiłem wrócić samochodem. Bez prawka, pod osłoną nocy, chciałem powrócić zanim powstanie słońce. Czułem dreszczyk emocji, czułem się jak ryba w wodzie. Po obudzeniu się czułem się wyspany jak nigdy. Masz coś takiego, że śni ci się coś tak swobodnego, że chętnie wróciłoby się do tego stanu?
R.I.P. James „Tony Soprano” Gandolfini.
Wracając do tematu serialu telewizyjnego. Jak zapewne wiesz, dość popularny aktor – James Gandolfini – czyli aktor, który grał pierwsze skrzypce w serialu „Rodzina Soprano” zmarł wskutek zawału serca. Jeżeli pamiętasz ten serial to wiesz, że nie był on projektem o prostej fabule, ba, nawet miał wiele interpretacji, a ciągłość akcji miała wpływ na zdrowie Tony’ego. Aktor jednej roli? Może, ale w trakcie pierwszego kontaktu z RS uznałem James’a jako osobę, która stworzona była do odegrania roli głowy rodziny przestępczego półświatka. Okoliczności śmierci utwierdziły mnie w przekonaniu, że w mojej pamięci już zawsze pozostanie Tony’m Soprano bez znaczenia jaki film bym z nim obejrzał. Jako hołd uznałem powrót do serii i delektowanie się każdą chwilą w niej zobrazowaną.
Co ma ten serial do wiatraka? A właśnie ma. Nie chodzi o śmierć człowieka, zmarł to zmarł, szkoda go, ale o śmierci porozmawiam z tobą jak chwila będzie bardziej trafna. Co zatem wniósł ten serial – obraz człowieka, który radzi sobie z problemami rodziny jaką znamy oraz problemami rodziny mafijnej. Zacząłem doceniać wątek, w którym Tony spowiada się ze swoich żali dr Melfi, gdzie również zachodzą pewne reakcje między nim a nią. Nie wierzę do końca w te całe wizyty w prawdziwym życiu, ale zauważyłem coś ciekawego. Faktem, jest że w człowieku zbierają się informacje, które z czasem przepełniają szklankę. Im więcej tych informacji, tym cieżej, aż w jakiś sposób rozładujemy napięcie. I teraz pomyśl, ile razy w życiu było tak, że czujemy silną potrzebę powiedzenia czegoś, aby było lżej? Nic ci to nie mówi? Mówi, ale niewiele? Kochasz kogoś, ale nie wiesz czy to prawda – na przykład. Tony powiedział, a tak właściwie palnął, że kocha Melfi. Poczuł się w ten sposób lepiej, bo nie musi dusić tego w sobie i powtarza to za każdym razem, bo to przyjemne. Przyglądam się tym scenom i myślę sobie, że chyba nie do końca o to chodzi czy on ją kocha czy nie. Nie chodzi mi ani tobie o to, aby podzielić się uczuciami tak po prostu, tylkochcemy znaleźć w tym całym syfie jakiś pozytyw. Dlaczego ona powiedziała, że to efekt progresu? Bo ma rację. Skoro jest ponuro to doszukujemy się pozytywów i jak znajdziemy kiełkującą nadzieję to chcemy dokopać się do korzenia, aby pielęgnować wyrastający okaz w nieskończoność. Tak ja to interpretuję.
Dzisiejszym mediem jest bardzo ładny projekt zrealizowany przez Jana Odvarto. Na filmie widzimy Howth, umieszczony na północny zachód od Dublina region położony przy samym morzu. Jest dokładnie taki jaki ukazany jest na filmie. To tam spędziłem swoje chwile, gdy chciałem pobyć sam ze sobą i uszanować dzień jakim są moje urodziny.
Spóźnione najlepsze życzenia urodzinowe!
Co do interpretacji… gdzieś napewno masz racje.
Hej, natknęłam się na Twojego bloga i jestem pod ogromnym wrażeniem, tego co napisałeś. Bardzo Tobie współczuję ale jak to mówią co nas nie zabije to nas wzmocni, a czas uleczył pewne rany i teraz będzie tylko lepiej… Zwróciło uwagę mi jedno zdanie, które napisałeś 28/06, „że nieprędko zbierze się Tobie na rozwód”, wiem co chcesz przez to powiedzieć, że skoro ja tyle się wyczekałem z nadzieją na powrót,a Ty miałaś to w … to teraz ja nie mam czasu dla Ciebie tylko zwróć uwagę na jedną rzecz, że oprócz słowa mąż i zona po ślubie pojawia się jeszcze wspólnota małżeńska. Jeśli nie mieliście podpisanej intercyzy czyli tzw umowy przedmałżeńskiej,to niestety ale to co w tej chwili zarabiasz wchodzi w waszą wspólnotę małżeńską i ona w momencie rozwodu ma prawo do połowy zarobków, więc warto o tym pomyśleć teraz zanim dostaniesz wezwanie o podział waszego majątku bo wówczas będzie to mało przyjemne. Skoro ona potrafiła sobie tak wszystko ładnie zaplanować to dlaczego nie ma skorzystać dalej z Twoich „dóbr”. Na początek może warto złożyć wniosek o separację, Toczy się to znacznie szybciej, nie rozwiązuje co prawda małżeństwa ale co ważne tworzy rozdzielność majątkową… Pozdrawiam
Święta racja Kasiu. Jestem ci bardzo wdzięczny, że próbujesz przemówić mi do rozumu. Nie jest to do końca tak, że robie coś na złość, albo coś na zasadzie, że skoro ona taka była to ja teraz będę to odwlekał. Ślub dla mnie był tym ważnym wydarzeniem i sporo krwi wylałem, żeby do niego doszło. Nie udało się, ok, jestem w stanie się z tym pogodzić, ale już wtedy cieszyłem się, że mam to za sobą i jedyne co mi dawało siłę (pomijając żonę jako wsparcie) to fakt, że po ślubie będzie już tylko lepiej. Jeżeli czytałaś wpisy to wiesz również, że nawet nie zdążyłem nacieszyć się ślubem, emocje jeszcze nie opadły, a tu nagle ślub jest tematem nieaktualnym, albo nawet umyślnie odwlekanym przez żonę. Nie wiem czy to przez strach, wstyd albo przez zyskanie sobie czasu na formalności, o których nie wiedziałem. Więc rozwód? chętnie! …ale to mnie naprawdę zmęczyło i tak między nami powiem ci, że jedynie nie myślenie pomaga mi przetrwać. Rozwód i formalności z nim związane wrzucą mnie do tej odchłani, której dziś panicznie się boję, bo wiem co w niej jest i jak na mnie działa.
A poza tym to jestem wdzięczny za twoją wypowiedź. Serio, i nie robię tego na zasadzie redakcyjnej podzięki tylko jak człowiek człowiekowi. I dzięki tej wypowiedzi…wniosę o separację. Mam nadzieję tylko, że irlandzkie prawo mi na to zezwoli, bo nie wiem jak to jest z pobytem, okresem rezydencji i takimi innymi. Niemniej jest to dla mnie cel nr.1 do zrealizowania. Zresztą nie chcę, aby ciążyła nade mną ta myśl, że mam pozorny spokój.
Proszę, bądź moim gościem. Jeżeli coś dopiszesz to wpłynie to nawet na lepsze.
Witaj, będzie mi bardzo miło gościć na twoim blogu i z niecierpliwością będę czekała na kolejne Twoje wpisy. Musze się przyznać, że dzięki Twojemu blogowi mogłam poznać „tok myślenia faceta”, nie mam tu nic złego na myśli, wręcz przeciwnie, czasem z pozoru facet nie pokazuje swoich uczuć,a w głębi ma ogromna wrażliwość:-). Wracając jeszcze do sprawy separacji to muszę cie zmartwić ale nie będzie to wcale takie proste i łatwe. Separację nie można niestety na odległość. Ślub był w Polsce, a więc to sądy w Polsce mogą orzekać w tej sprawie. Można oczywiście występować przed sądem za pośrednictwem pełnomocnika ale jest to już bardziej kosztowne. Jeśli chodzi o separację to w waszym przypadku można występować w trybie nieprocesowym ponieważ nie mieliście dzieci, trwa to szybciej i jest tańsze. Na jedną rzecz zwrócę Tobie uwagę, jeśli zdecydujesz się na separację czy tez rozwód to proponuję złożyć wniosek/ pozew z orzeczeniem o winie, ponieważ pozbędziesz się problemów dotyczących kwestii alimentacyjnych wobec żony. Istotne jest to w przypadku separacji ponieważ separacja za zgoda obu stron powoduje, że powstaje obowiązek alimentacyjny wobec drugiego współmałżonka, który znajdzie się w potrzebie. Oczywiście nie musi tego być ale w Twoim przypadku dmuchałabym na zimne. Generalnie w Twoim przypadku chodzi teraz o to aby powstała rozdzielność majątkowa. Tak jak napisałam rozdzielność powstaje w momencie separacji, rozwodu czy też w formie aktu notarialnego niestety w każdym z tych przypadków muszą być obie strony. Masz jeszcze jedno rozwiązanie, które nie wymaga kontaktu z żoną,a mianowicie wniesienie do sądu wniosku o rozdzielność przymusową. Stosuje sie to w przypadku, gdy małżonkowie nie mogą dojść do porozumienia. Wiem, że wszystko to nie brzmi dobrze ale niestety dla własnego dobra musisz to zrobić. Pozdrowienia:-)
Przekazujesz mi właśnie bardzo istotne informacje :) Poczytałem trochę o rozwodach i separacjach w Irlandii i dowiedziałem się przyajmniej tyle, że nasze sprawy możemy załatwiać na terenie UE. Tutaj zajmuje się takimi sprawami tzw. Citizen Information, gdzie dostałem swój numerek w kolejce do rozmowy z konsultantem. Przedstawiłem mu swoją sprawę – żona rosjanka zapadła się pod ziemie po uzyskaniu karty pobytu i ukrywała swoje dalsze losy po wyjeździe z kraju itd. Gość zrobił oczy, powiedział szczerze, że jest to sprawa bardzo nietypowa, ale jest jeszcze jedna opcja, mianowicie anulacja związku małżeńskiego. Ustalił drugi termin na 24 lipca, a i tak chce się dokładnie dowiedzieć jak można z tego wyjść. Ja przyglądałem się sprawie anulacji już dawno, ale zwątpiłem w to i powiedziałem o tym, lecz według niego jest spora szansa, żeby tak to się właśnie skończyło w naszym przypadku. Oczywiście rozmowa zaczęła się, że chodzi przede wszystkim o rozdzielność majątkową, co jest priorytetem najnajnaj.
Schlebiasz mi :) Baaardzo cieszę się, że mogłem się jakoś przyczynić do pokazania naszego świata od trochę innej strony. Ciężko mi coś o nim powiedzieć…bo jestem jego częścią. Nie tak dawno temu miałem spotkanie z dawną znajomą – szybka kawa i update informacji o życiu – podczas którego padło znane stwierdzenie „facet to świnia”. Pojawiły się uśmiechy, ale w mojej głowie pojawiła się również myśl „żebyś ty wiedziała jakie potrafią być kobiety…” i tak pewnie zostanie.
W takim razie ta Unia do czegoś się może jednak przydać skoro można sprawy załatwić w jej terenie, a nie w jednym kraju. Trzymam kciuki aby udało się jednak unieważnić ten ślub… brzmi to strasznie ale niestety czasem „life is brutal” ale myślę, że to słowo żona jeszcze będzie dla Ciebie brzmiało pozytywnie. A tak na marginesie, ona nawet nie ma pojęcia jaki skarb straciła.
A jeśli chodzi o facetów, to dla nas kobiet to czasem prawdziwa zagadka, czytając Twojego bloga okazuje się jednak, że wasza wrażliwość jest zupełnie inna niż nasza ale jakże dla mnie zaskakująca:-) w pozytywnym tego słowa znaczeniu. twoje opisy w jaki sposób pakowałeś ubrania, jak je dotykałeś, co one niosły za wspomnienia, twoje łzy, naprawdę ogromny szacun… Myślę też, że dzięki temu blogowi mogłeś to wszystko z siebie wyrzucić pisząc, nie dusiłeś w sobie tej całej tęsknoty, smutku, łez, bo trudno byłoby sie zapewne zwierzyć rodzinie, czy nawet kumplowi, a nie ma nic gorszego niż tłamsić w sobie żal
pozdrawiam cię gorąco i życzę przyjemnego weekendu, mam nadzieję, że podzielisz się w niedługim czasie na blogu swoją „codziennością” i postępami w sprawach wiadomych:-)
Sam jestem zaskoczony tą rozmową. Zwykle takie biura kojarzą mi się odsyłaniem petentów do innego biura, pośrednictwem lub po prostu stratą czasu. Tutaj już w poczekalni dali mi brouszkę oraz poradnik liczący 96 stron dość ważnych i ciekawych pojęć…który nie wiedziałem czy jest do zwrotu, czy dla mnie. I fakt, sprawiali wrażenie, że nie jest im to obojętne, a co dziwne nie pobierają za to opłat. Powiedziałem wprost, że mieszkam tu jakiś czas, tutaj mam pracę na pełen etat, więc nie miałbym jak zajmować się tą sprawą na odległość.
Unieważnienie ślubu nie brzmi aż tak strasznie jak kiedyś. Dziś przeglądam zdjęcia i wspominam to nieco inaczej, z dystansem. Nie znaczy to, że wymazałem to, albo się odizolowałem, nie, czasami przyglądam się oczom, którym kiedyś zaglądałem na żywo, gdy słuchałem jej wypowiedzi. Różnica jest taka, że dzisiaj wiem, iż to zupełnie inna osoba niż ta, którą pamiętałem czy znałem. „Life is brutal”, tak jak mówisz, dlatego chce mieć to za sobą, bo od dawna jest do dla mnie nieaktualna część życia.
Żona brzmi bardzo pozytywnie i nadal mam do tego stanowiska wielki szacunek. Człowiek wyciąga wnioski ze wszystkiego, ja nauczyłem się tego, że małżeństwo kształtuje człowieka i czy tego chcemy czy nie, nasi partnerzy wnoszą dużo do wspólnego życia. Ile razy słyszałem po fakcie, że jestem „taki a taki” to zwykle odpowiadałem tak samo: „masz rację, ale jesteś jedyną osobą dzięki której mogę to zmienić”, bo to prawda i w moim przypadku nie ma bardziej trafnego podsumowania. Ujmę to tak – świat kobiet i mężczyzn się różni, ale idzie równolegle, a przeplatając się tworzą wspólną, silniejszą nić uzupełniając się wzajemnie jak tkanina. Różnice zarzucamy sobie pod pretekstem dziecinnych zainteresowań, takiego a nie innego podejścia do życia, priorytetów itd. I tu jak mówisz „żona” jest dla mnie tym argumentem, którego nigdy wcześniej bym uznał jako coś co aż tak pomogłoby mi rzucić coś kosztem „nas”. A tak właśnie jest, część rzeczy, które robiłem sam straciły potencjał szczególnie, gdy znów byłem sam i mogłem wrócić do nich. Więc nie znięchęciłem się, wręcz dostrzegłem istotę i urok małżeństwa, poświęcenia się i traktowania tego jako podstawę szczęścia.
O tym co się stało wiedziała tylko rodzina, a i ona miała problem z dotarciem do mnie. Rodzice stosowali swoje sztuczki, ale ostrzeglem, że poruszanie tematu nie jest bezpieczne. Żaden z moich kumpli nie wie nawet, że coś takiego miało miejsce. Część pewnie uznała, że po ślubie resztki wolnego czasu poświęciłem jej (w sumie to tak było). Teraz, gdy organizuję życie na nowo w Irlandii, nawet sferę towarzyską buduję na innych fundamentach, gdzie łatwiej powiedzieć o kimś z przeszłości podkreślając, że to historia.
Blog mi dużo pomógł, bardzo dużo. Pamiętaj jednak, że na podstawie jednego bloga prowadzonego przez pewnego faceta nie możesz przyczepiać etykietek innym z mojego gatunki, bo nawet mi jest za nich czasami naprawdę wstyd :) Niemniej, jest mi bardzo miło co napisałaś.
Pozdrawiam.
w życiu chodzi właśnie o to aby wyciągać wnioski nawet z tego co było bardzo bolesne… a może kiedyś zdecydujesz się na opublikowanie swojego bloga w wersji książkowej, pierwszy egzemplarz przekaż rodzicom…