Sen, urodziny i…Tony Soprano. Oraz pewne wątpliwości z „nią” w tle.

by Mariusz

Od czego by tu zacząć swoje wywody hmm…

Nie jestem zadowolony z wczorajszego wpisu. Chyba byłem zbyt zmęczony, gdy go pisałem i nie czuję, abym przekazał to co mi „leży”. Postanowiłem więc podejść do poruszonego ponownie.

Co z tą żoną?

Z żoną nie rozmawiam. Trudno nazwać to związkiem, ponieważ nie porozumiewamy się, tak właściwie nie mamy ze sobą żadnego kontaktu. Jedyną możliwością, aby to zrobić jest pewna platforma społecznościowa, na której coraz mniej bywam. Można powiedzieć, że to małżeństwo jest martwe i to wyjątek, który nas łączy. Jakoś niedługo kończy jej się karta pobytu, której warunki już dawno nie utrzymała, ponieważ nie można tak długo przebywać poza granicami kraju wydającego upoważnienie. Z tego co wiem, to próbuje załapać się na studia, aby kontynuować swój legalny pobyt. Wprawdzie próbowała się ze mną skontaktować i wymusić na mnie wyrobienie kolejnej karty. Nie wiem czy o tym pisałem, ale dla przypomnienia napiszę, że ponad miesiąc temu napisała do mnie oznajmujac mi, że musimy jechać do Polski, ponieważ kończy jej się karta. Jeżeli czytasz tego bloga, to wiesz, że na początku tego roku próbowałem przemówić jej do rozsądku wspominając, że chciałbym naszą niezałatwioną sprawę zakończyć, ale moja żona mnie zignorowała. Teraz kiedy napisała do mnie w sprawie nowej karty to zwątpiłem, czy pisze do mnie na poważnie. Wyszło na to, że naprawdę chciała namówić mnie na powrót do Polski tylko po to, aby złożyć dokumenty o wydanie nowej karty pobytu na czas określony.

Oczywiście kategorycznie odmówiłem. Po pierwsze, po tym co zrobiła jakoś nie bardzo czuję się zobowiązany do spełniania jej zachcianek. Po drugie, wątpię, aby ktoś wydał jej drugą kartę sądząc po tym jak może wyglądać jej sytuacja z perspektywy urzędu. Po trzecie, pamiętam jak wyglądał wywiad i nie bardzo wiem jakbym miał odpowiedzieć „co robiliśmy podczas ostatniego weekendu”. Po czwarte, nie będę przykładał ręki do łamania prawa w jej sprawie. Po piąte -najważniejsze – rozpocząłem niedawno życie w Irlandii, mam fajną pracę i jakoś nawet przez chwilę nie myślałem o tym, aby nagle to przekreślać skoro uporem udało mi się coś osiągnąć. To o co poprosiła (a raczej palnęła) spowodowało we mnie wewnętrzne „…że, kurwa, co…?! pogieło ją…” i pomogło to w formułowaniu skojarzeń na jej temat. Każdy z tych powodów jest absolutnym powodem, że definitywnie żadne wyrabianie karty nie w chodzi w grę, bez względu na nic. Po prostu…nie. To przeszło wszelkie oczekiwania. Ciut za późno tak poza tym.

Jakoś w tym samym czasie próbowała innego rozwiązania – chciała wymusić na mnie rozwód. Z tym, że prawdopodobnie w jej zamyśle rozwód jest czymś na zasadzie wyjścia z autobusu. Wychodzisz i jesteś wolna. Nie ma procedur, nie ma aktu rozwodowego, nie ma terminu rozprawy rozwodowej, ani nie ma samej rozprawy. Jak myślisz, ile może trwać sprawa rozwodowa? Bo wydaje mi się, że nawet, gdybym miał wszelką dokumentację to sporo trzeba poczekać na finał sprawy. A po drugie…nie jestem w Polsce. O czym myślałem, gdy napisała do mnie o rozwodzie? Że wystarczająco dużo poświęciłem się, aby doprowadzić do ślubu i nieprędko zbierze mi się na rozwód, bo sprawy związane z tym małżeństwme nie są moim ulubionym wątkiem. Teraz przypomniało mi się, że o rozwodzie napisała do mnie trochę po tym, gdy nie zgodziłem się na przedłużanie karty, ponieważ napisała mi, że skoro nie chce jej pomóc to znajdzie sobie kogoś, kto będzie chciał jej pomóc, bo chce zostać we Włoszech. Zagrosiła nawet, że gdy ja będę chciał rozwód, to ona mi go nie da. Specyficzna to osoba, cóż…

Nie wiedziałem, czy poruszanie tego tematu ma większy sens, lecz podczas odpisywania na komentarz uświadomiłem sobie, że wyszłoby na to, że pisze kolejny post, bo sam komentarz jest za długi i pominąłbym wiele istotnych rzeczy samym skracaniem go do absolutnego minimum. Tatiana w swojej uwadze bardzo trafnie podsumowała wiele szczegółów. Także Tatiano, posłużę się twoim pewnym zdaniem na temat tego, że życie zweryfikuje uczynki mojej byłej partnerki – owszem, również jestem tego zdania, ale o ile nie jestem zbyt przesądny i nie doszukuję się sprawiedliwości od Absolutu, to wiem, że z podejściem jakim kieruje się „ona” to wcześniej czy później wpadnie w niemałe tarapaty i to nieraz. Moja nadzieja wiąże się z tym, że nie odbije się to już na mnie i głównie dlatego rozpatruję opcję rozwodu. O rozwodzie jednak nie myślę (jak już wspomniałem wyżej), bo coś czuję, że czeka mnie wiele formalności i konieczność kontaktu z nią.

Co z tymi urodzinami?

Ostatnio przeżyłem ten dzień w roku, którego chcemy spędzić inaczej niż pozostałe – urodziny. Kiedyś był to dzień szalonych imprez, wymówka, aby wlać w siebie więcej niż nakazuje przyzwoitość. Dziś jest to kolejny dzień, kiedy uświadamiam sobie, że staję się coraz bardziej doświadczony życiowo. Dla ciebie może tak nie jest i inaczej to świętujesz (co mnie wcale nie zdziwi i rozumiem to zupełnie), ale urodziny przestały mieć dla mnie jakieś głębsze znaczenie niż zwykle miały. Po przybyciu do Irlandii spotkałem się ze znajomym, który okazał się być wyjątkowo przyzwoitym rodakiem poza granicami Polski. Przypomniało mi się, że zupełnie niedługo będą moje urodziny, więc zasugerowałem, aby wybłagał jakieś wolne lub miał przynajmniej na uwadze, że jest okazja do spotkania się przy piwku. Co jak co, ale świadomość typowego męskiego towarzystwo jest lekarstwem na całe zło. Szczególnie, że nie mam jeszcze skonfigurowanego kręgu znajomych na wyspie. Minęło pare tygodni…a ja zapomniałem o własnych urodzinach. Przytrafiło ci się kiedyś coś takiego? Mi tylko raz i było już za późno, bo zorientowałem się dzień po fakcie. Tym razem zorientowałem się, gdy zobaczyłem gotowy grafik w pracy. Było już za późno. Na piwko umówiliśmy się dzień po urodzinach. Zresztą nie było to piwko, tylko Starbucks i „Człowiek ze Stali 3D”.

Nowi koledzy i koleżanki z pracy złożyli mi życzenia i pytali się w jaki sposób spędze „swój” dzień. Odpowiadałem raczej wymijająco, ale miałem plan, z którym nie chciałem się za bardzo dzielić ani z bliskimi, ani dalekimi znajomymi. Chciałem go spędzić po swojemu. Skończyłem zmianę dość wcześnie i doskonale wiedziałem, gdzie pojadę. Nie miałem zamiaru rozmawiać z nikim, nie chciałem towarzystwa, ani nie oczekiwałem rozmów. Dobrze wyszło, że nie miałem umówionych ludzi na ten konkretny dzień, ponieważ im szybciej się on zbliżał, tym mniejszą potrzebę miałem na rozmowy. W dzień, który dla wielu jest wyjątkowym, dla mnie był dniem, którego chciałem spędzać ze swoją ukochaną osobą. Po prostu. W taki sposób jaki by nam odpowiadał. Wybrałem się na spokojne, wschodnie wybrzeże, okolice Howth. Nadmorska bryza, spokój, którego istetnia nie byłem pewien dopóki nie trafiłem w to miejsce pierwszy raz, podróżujące mewy, szum morza oraz dźwięk fal rozbijających się o skały. Spacerowałem po górnej części i obserwowałem horyzont. Był to jeden z tych momentów w życiu, kiedy człowiek czuje, że żyje. Czuje się oblicze konfrontacji natury i człowieka. Nie liczył się czas, ani przeszłość, ani nawet przyszłość. Liczył się tylko tamten moment. Wiesz o czym myślałem w ten dzień, będąc tam? Myślałem o żonie. Nie wiem, czy rozumiesz co spróbuję ci powiedzieć, ale musisz zrozumieć, że żona dla mnie to stanowisko w życiu, którego nie zastąpi przyjaciel, ani maskotka. Spacerując po zboczu urwiska rozmyślałem o kimś, kto był dla mnie towarzyszem uczuć. Ktoś kto miał prawo dostępu do skrytych części mnie i tylko ten ktoś mógł na mnie wpływać. Będąc tam czułem się jakbym chciał powiedzieć tej części siebie: „zobacz jakie to piękne. jak my”. Tamtą chwilę chciałem spędzić z tą osobą. Gdyby jednak pokazała się moja żona, nie czułbym się zobligowany, aby spędzić z nią chwilę, ani nawet wymienić z nią słowo. Stanowisko żony nabrało dla mnie szacunek, lecz osoba, która nią była ten szacunek straciła. Ciężko jest mi to wytłumaczyć tobie, ale nie tęsknię za tą osobą, ale tęsknię za otoczką jaka została stworzona i w okrutny sposób zrównana z ziemią.

Im dalej w las tym bardziej przekonuję się do tego, że nie mam kontroli nad tym co siedzi w mojej głowie jeżeli chodzi o  przeszłość i osobę odpowiedzialną za burdel jaki zrobiła. Rozum swoje, a serce swoje i życie toczy się dalej. Ostatnio walnąłem sobie piwko przed snem i wtedy dopiero zaczęło się dziać. Miałem pewne obawy, czy piwo na noc to dobry pomysł, ale dzień był pełen emocji więc czemu nie. Drugi raz postaram się powstrzymać od podobnych pomysłów, bo sny były bardzo nieprzyjemne – znów nawiedziła mnie „ona”, była nieprzyjemna, wredna i dokładnie taka jak widzi ją rozum. Znów wykorzystywała moje słabości, zachowywała się gruboskórnie i robiła to co przekonywało mnie, aby nie oglądać się za siebie w chwilach niepewnych. Może wyszło mi to nawet na dobre, bo po przebudzeniu się byłem święcie przekonany, że jest to osoba od której powinienem się trzymać jak najdalej. Parę dni później miałem podobny sen, ale ten mi się bardziej podobał. Znów w nim była „ona” ale tym razem zupełnie neutralna – ani dobra, ani zła, pojawiała się i nie miała wpływu na to co się w dzieje. Śniło mi się mniej więcej to, że trafiłem na jakieś zupełne bezludzie, postanowiłem wrócić samochodem. Bez prawka, pod osłoną nocy, chciałem powrócić zanim powstanie słońce. Czułem dreszczyk emocji, czułem się jak ryba w wodzie. Po obudzeniu się czułem się wyspany jak nigdy. Masz coś takiego, że śni ci się coś tak swobodnego, że chętnie wróciłoby się do tego stanu?

R.I.P. James „Tony Soprano” Gandolfini.

Wracając do tematu serialu telewizyjnego. Jak zapewne wiesz, dość popularny aktor – James Gandolfini – czyli aktor, który grał pierwsze skrzypce w serialu „Rodzina Soprano” zmarł wskutek zawału serca. Jeżeli pamiętasz ten serial to wiesz, że nie był on projektem o prostej fabule, ba, nawet miał wiele interpretacji, a ciągłość akcji miała wpływ na zdrowie Tony’ego. Aktor jednej roli? Może, ale w trakcie pierwszego kontaktu z RS uznałem James’a jako osobę, która stworzona była do odegrania roli głowy rodziny przestępczego półświatka. Okoliczności śmierci utwierdziły mnie w przekonaniu, że w mojej pamięci już zawsze pozostanie Tony’m Soprano bez znaczenia jaki film bym z nim obejrzał. Jako hołd uznałem powrót do serii i delektowanie się każdą chwilą w niej zobrazowaną.

Co ma ten serial do wiatraka? A właśnie ma. Nie chodzi o śmierć człowieka, zmarł to zmarł, szkoda go, ale o śmierci porozmawiam z tobą jak chwila będzie bardziej trafna. Co zatem wniósł ten serial – obraz człowieka, który radzi sobie z problemami rodziny jaką znamy oraz problemami rodziny mafijnej. Zacząłem doceniać wątek, w którym Tony spowiada się ze swoich żali dr Melfi, gdzie również zachodzą pewne reakcje między nim a nią. Nie wierzę do końca w te całe wizyty w prawdziwym życiu, ale zauważyłem coś ciekawego. Faktem, jest że w człowieku zbierają się informacje, które z czasem przepełniają szklankę. Im więcej tych informacji, tym cieżej, aż w jakiś sposób rozładujemy napięcie. I teraz pomyśl, ile razy w życiu było tak, że czujemy silną potrzebę powiedzenia czegoś, aby było lżej? Nic ci to nie mówi? Mówi, ale niewiele? Kochasz kogoś, ale nie wiesz czy to prawda – na przykład. Tony powiedział, a tak właściwie palnął, że kocha Melfi. Poczuł się w ten sposób lepiej, bo nie musi dusić tego w sobie i powtarza to za każdym razem, bo to przyjemne. Przyglądam się tym scenom i myślę sobie, że chyba nie do końca o to chodzi czy on ją kocha czy nie. Nie chodzi mi ani tobie o to, aby podzielić się uczuciami tak po prostu, tylkochcemy  znaleźć w tym całym syfie jakiś pozytyw. Dlaczego ona powiedziała, że to efekt progresu? Bo ma rację. Skoro jest ponuro to doszukujemy się pozytywów i jak znajdziemy kiełkującą nadzieję to chcemy dokopać się do korzenia, aby pielęgnować wyrastający okaz w nieskończoność. Tak ja to interpretuję.

James Gandolfini

Dzisiejszym mediem jest bardzo ładny projekt zrealizowany przez Jana Odvarto. Na filmie widzimy Howth, umieszczony na północny zachód od Dublina region położony przy samym morzu. Jest dokładnie taki jaki ukazany jest na filmie. To tam spędziłem swoje chwile, gdy chciałem pobyć sam ze sobą i uszanować dzień jakim są moje urodziny.